sobota, 16 lipca 2011

Jaga nie zasłużyła na puchary

Na pierwsze mecze polskich drużyn w europejskich pucharach z nadziejami czekało wielu kibiców polskiej piłki. Ja również. A jak było? Wbrew panującej opinii, nie jestem załamany. Mam raczej mieszane uczucia. Jasne, mogło być o wiele lepiej, ale mogło być też znacznie gorzej.

Zacznijmy może od mega kompromitacji w wykonaniu Jagiellonii Białystok. Kiedy w ubiegłym sezonie z zażenowaniem oglądałem wyczyny piłkarzy Wisły Kraków w Karabachu, myślałem, że gorzej być już nie może. A jednak może! Jagiellonia pokazała, że polski klub może odpaść nawet z drużyną ze środkowej Azji.
Nie zgadzam się jednak z tezą, że "europejskie wyczyny" Jagi określają poziom polskiej ligi. Absolutnie nie. Ten obciach jest efektem m.in. fatalnego terminu. Nie ma jednak co biadolić. Bo na rozpoczynanie gry 30 czerwca polskie kluby same sobie zasłużyły, odpadając z Karabachem, Levadią, czy innymi "potęgami".
Inna sprawa, że na puchary Jaga po prostu nie zasługuje. Grała fatalnie przez całą rundę wiosenną, bazując na punktach zdobytych jesienią. Cudem zdobyła czwarte miejsce. Jestem wręcz przekonany, że zdecydowana większość drużyn z polskiej ekstraklasy zagrałaby z Kazachami o wiele lepiej. I to nawet w tak fatalnym terminie, jakim jest 30 czerwiec. Pech chciał, że czwarte miejsce zdobyła Jaga. Mówi się trudno.

Bogusław Cupiał poszedł w końcu po rozum do głowy i w przerwie letniej nie sprzedał żadnego piłkarza. To na pewno sukces. Odeszli tylko ci, którzy nie mieścili się w składzie, albo ci, którym kończyło się wypożyczenie, jak Siwakow, czy Cikos. Boss Wisły kupił za to kolejnych zagranicznych weteranów. Nie przejmuje się w ogóle uwagami, że sprowadza "przeciętnych dziadków" kosztem polskich piłkarzy, o wiślackich wychowankach nie wypominając. Jak twierdzi, chce mieć sukces tu i teraz. Reszta go nie interesuje. Zobaczymy, czy ten eksperyment wypali. Pierwszy mecz ze Skonto był bardzo przeciętny. Na szczęście Melikson zrobił różnicę i Biała Gwiazda wywiozła z Rygi trzy punkty.

Najlepiej wypadł Śląsk Wrocław, który w ub. sezonie był największą sensacją polskiej ligi. Widać rękę Oresta Leńczyka. Jego piłkarze nie zagrali może porywająco, ale za to bardzo poprawnie i zasłużenie wygrali 1-0. Jeśli miałbym kogoś wyróżnić, to w pierwszej kolejności byłby to pan Orest, m.in. za wprowadzenie na boisko dwóch super dżokerów - Soboty i Voskampa. Z dobrej strony pokazał się też Ćwielong. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się po nim takich fajerwerków, bo kilka razy zakręcił Szkotami konkretnie, a czasem pokazał nawet taką "Barcelonę". Kelemen może i obronił ze dwie setki, ale niektóre jego interwencje były naprawdę tragiczne. Na szczęście skończyło się na "zero z tyłu". I oby tak dalej w najbliższy czwartek w Dundee!

W czasie, kiedy Jagiellonia kompromitowała się z Kazachami, Lech Poznań pewnie wygrywał sparing z Rubinem Kazań, a więc klubem z innej galaktyki, który praktycznie co sezon gra w Lidze Mistrzów. To bardzo dosadnie pokazuje, kto tak naprawdę zasłużył na puchary, a kto nie. Pragnę tu po raz kolejny przypomnieć, że Kolejorz w Europie nigdy nie splamił honoru polskiej piłki. Wręcz przeciwnie. Ale cóż. Żadnej Ameryki tu nie odkryję, pisząc, że życie bywa niesprawiedliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz