Podobnie jak wielu Polaków, od wielu dni chodzę "nakręcony". Po prostu EURO robi swoje. Gigantyczne emocje towarzyszyły mi w meczu otwarcia z Grekami, jeszcze większe (choć trudno to sobie wyobrazić) w spotkaniu z Rosjanami i... aż strach pomyśleć, co będzie się ze mną działo, kiedy rozpocznie się bój o "być, albo nie być" z Czechami. Na 8 godzin przed tym arcyważnym, historycznym spotkaniem nie mam choćby cienia wątpliwości, ten mecz musimy wygrać.
Od kilku dni cała Polska zadaje sobie pytanie, kto ma stanąć w bramce: Wojciech Szczęsny czy Przemysław Tytoń. Nigdy nie ukrywałem i nie ukrywam, że jestem wielkim fanem talentu Wojtka. Dla mnie to nie Robert Lewandowski, a Szczęsny jest obecnie największą gwiazdą polskiej piłki. Mój sentyment do golkipera Arsenalu potęguje fakt, że przed laty równie mocno kibicowałem jego ojcu Maciejowi, który fantastycznie strzegł bramki Legii Warszawa i Widzewa Łódź.
Ale w tym konkretnym miejscu i czasie wybór wydaje się oczywisty - Przemysław Tytoń. Tego chcą kibicie, a jak wiadomo - vox populi, vox dei.
Spodziewałem się, że odkryciem tych mistrzostw będzie Maciej Rybus. Niestety wygląda na to, że w meczu z Grecją chłopak nie wytrzymał presji i psychicznie się spalił. Może odblokuje się w spotkaniu z Czechami? Tradycyjnie liczę na trio z Borussii Dortmund: Jakuba Błaszczykowskiego, Roberta Lewandowskiego i Łukasza Piszczka. O moich obawach nie chcę pisać, choć nie ukrywam, że takowe mam. Ale o tym cicho sza. Musimy wierzyć, że wywalczymy trzy punkty. W jaki sposób? Posłużę się cytatem z Eugena Polanskiego: "musimy napier...".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz