piątek, 7 października 2016

Gdy się nie ma co się lubi...

O zerwaniu przez rząd negocjacji offsetowych Francuzi dowiedzieli się z… mediów – usłyszałem w TVN24. Goście zgromadzeni w studium potępili oczywiście „barbarzyństwo” PiS-owców. Podkreślali, że przecież firma Airbus Helikopters wygrała przetarg, że produkuje najlepsze śmigłowce wielozadaniowe pod słońcem, że tak się nie robi, hańba i w ogóle. Taki jest przekaz stacji, która, odkąd pamiętam, jawnie walczy z polską prawicą. Dlatego mocno przejaskrawia. Byleby uderzyć w „Kaczora”. Ale to na marginesie.

Zgadzam się, że obecny władza od początku chciała „odkręcić” przetarg na śmigłowce. Politycy PiS obiecywali to jeszcze w kampanii wyborczej. Odwiedzali zakłady lotnicze w Świdniku i Mielcu, gdzie nęcili wyborców miliardami z MON. Gdyby nie dotrzymali słowa, związkowcy „zjedliby ich na stojąco”. Dlatego po zmianie władzy w Polsce byłem pewny takiego obrotu sprawy. 

W Mielcu i Świdniku euforia. Zakłady z obu tych miast liczą na partycypację – jeśli nie w całości, to chociaż częściowo – w kontrakcie wartym, bagatela. 13,5 mld zł. Zapomina się jednak, że właścicielami obu tych fabryk są korporacje z innych krajów. A wiec spora część (większość?) rządowej kasy trafi zagranicę. Gdyby było normalnie, to polskie firmy dosprzętawiałyby polską armię.

To nie znaczy, że nie rozumiem mieszkańców, którzy cieszą się z tego, że zakłady w ich mieście mają szanse na rządowe zlecenie. Wiadomo – gdy się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Lepiej mieć zakłady, które są zagraniczne, niż nie mieć ich w ogóle. To pokazuje jednak, w którym miejscu jesteśmy, jak bardzo zrujnowany został nasz polski przemysł lotniczy. W zasadzie go nie ma.

Tekst opublikowany w Super Nowościach - 6 października 2016 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz