niedziela, 18 września 2011

Hokaust krakowskiej piłki

Do tej pory nie mogę wyjść z szoku po kompromitacji polskich drużyn w pierwszej rundzie Ligi Europejskiej. No, bo jak inaczej określić porażki Legii i Wisły z co najwyżej europejskimi średniakami?
Ktoś powie, że Legia przegrała na wyjeździe i to z wielkim PSV Eindhoven. Problem polega na tym, że ta wielkość bije tylko z nazwy "PSV", a holenderski klub absolutnie był w zasięgu warszawskiej Legii. Niestety, stało się inaczej i wojskowi wrócili do domu z niczym. I  na niewiele się zdała ultra-defensywna taktyka trenera Macieja Skorży. Powiem więcej, ona była głównym powodem porażki. Przecież ślepy był zauważył, że brakowało drugiego szybkiego napastnika, takiego, jak Miroslav Radović. Bo gra osamotnionego w ataku i wolnego, jak żółw, Ljuboji wyglądała po prostu komicznie. Inna sprawa, że legioniści zagrali o wiele gorzej, niż ze Spartakiem Moskwa. Brakowało ambicji, wiary w siebie i przede wszystkim tej niesamowitej zadziorności.

O ile Legia rozczarowała, to Wisła Kraków zawiodła na całej linii. Dla takiej drużyny, o takich ambicjach i możliwościach, jak "Biała Gwiazda", porażka z Odense to kompromitacja. Fatalny był zwłaszcza styl. Wszyscy wiślacy zagrali kiepsko. A obrońcy z bramkarzem wręcz tragicznie. Wojciech Kowalczyk powiedział dziś w Cafe Futbol, że lepszych defensorów, niż Lamey, Jaliens, Palić, czy Chavez znalazłby na... warszawskim Bródnie. Nic dodać, nic ująć. Nie lepiej zagrali inni piłkarze. Nawet chwalony przeze mnie Melikson nie wysilił się zbytnio. Kibice chyba przewidzieli kolejny wstyd w pucharach i stąd być może w tak niewielkiej licznie zjawili się na trybunach przy Reymonta.

Od początku nie podobała mi się polityka Bogusława Cupiała, polegająca na kupowaniu weteranów z zagranicy, kosztem polskich piłkarzy. Krytykowałem to również na tym blogu. W meczu z Odense w podstawowej jedenastce pojawił się tylko 35-letni Sobolewski, resztę stanowili piłkarze z importu. Efekt tego było beznadziejny. Podobnie zresztą, jak w barażu o Ligę Mistrzów z Apoelem. Ja rozumiem, że jest globalizacja i wolność miejsca pracy. Ale widać, jak na dłoni, że Biton to nie jest Brożek, Jaliens to nie Głowacki, a Palić to nie Baszczyński.

Piłkarze z zagranicy na pewno za Wisłę "nie umrą", "nie zostawią serca" na boisku, jak Sobol, Małecki, czy kiedyś Kosowski, albo Szymowiak. Stranieri przyjechali do Krakowa po to, żeby jak najmniejszym wysiłkiem zgarnąć kasę (300-400 tys. zł euro rocznie) i z zapełnionym kontem wrócić do domu.

Ktoś powie, że Cupiał za swoje pieniądze może robić, co chce. I OK - ja mu nie odbieram "przywileju" bycia jeleniem. Ale boli mnie, że taką polityką niszczy krakowską, a tym samym polską piłkę, której kibicuję. W latach 70-tych, kiedy Wisła odnosiła największe sukcesy w pucharach, to właśnie wychowankowie stanowili o jej sile. Wtedy to zaczęło się mówić o krakowskiej szkole piłki nożnej, którą cechowały krótkie podania i bardzo dobra technika.

Jak jest dzisiaj? W szerokiej kadrze Wisły wychowanków nie ma w ogóle, a Polaków można policzyć na palcach jednej ręki. Kiedy odejdą mierni piłkarze z zagranicy na Reymonta pozostaną zgliszcza.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz