sobota, 10 grudnia 2011

Afera bankowa po mielecku

Radny Jacek Mleczko oskarża władze Mielca o faworyzowania jednego z banków i przymuszanie do korzystania z jego usług dyrektorów placówek oświatowych. - W jednej ze szkół obciążenie z tego tytułu za 10 miesięcy wyniosło 2,4 tys. zł. Podczas, gdy inne banki oferowały za ten sam czas 1,2 tys. zł. A inne jeszcze mniej - dowodził Jacek Mleczko.
Co na to prezydent miasta? Nie wiem. Ale na ostatniej sesji Rady Miasta nie krył zaskoczenia. – Ja o czymś takim nie słyszałem – zaklinał się. – Być może te sytuacje mogły wynikać z rozmów między księgowymi szkół a skarbniczką naszego urzędu. Ale to na pewno to nie było to moją inicjatywą. Sprawdzę ten sygnał i przyjrzę się temu bardzo szybko - zapewniał Janusz Chodorowski.

Rozmawiałem o tym z moim szwagrem, który pracuje w jednym z podkarpackich urzędów. Zastanawialiśmy się, czy w tym przypadku rzeczywiście doszło do przekrętu. On twierdził, że nie. Zapewniał, że, gdy urzędnicy i podległe im jednostki korzystają z usług jednego banku, to jest to dla nich korzystne.

Ja natomiast byłem innego zdania. - No, bo jak urząd, który żyje z pieniędzy podatników, może preferować tylko jeden słuszny bank i, co gorsza, zmuszać do tego szkoły? I to mimo tego, że ów bank jest droższy od innych? - pytałem szwagra. Po wymianie argumentów obaj pozostaliśmy przy swoich racjach.

Sprawa powinna wyjaśnić się już wkrótce. Może nie na dniach, ale z pewnością na tygodniach. Jedno jest pewne - armaty, jakie przeciwko władzy wytoczył radny Mleczko są konkretne. Świadczy o tym m.in. zaskoczenie, czy wręcz szok, którego nie krył prezydent Mielca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz