poniedziałek, 7 grudnia 2015

Posprzątajmy w końcu nasz dom

W minioną sobotę miałem przyjemność wystąpienia na falach Radia Warszawa i Radia Wnet w towarzystwie tak znakomitych publicystów jak Tadeusz Płużański i Piotr Dmitrowicz. Rozmawialiśmy o dekomunizacji przestrzeni publicznej.

Swój wywód rozpocząłem od stwierdzenia, że dyskusja na ten temat jest krępująca dla nas Polaków; dla ludzi, którzy utożsamiają się z naszym krajem, z jego kulturą i tradycją. Usuwanie sowieckich pamiątek (nie tylko pomników, ale również nazw ulic) powinna być oczywistą oczywistością, parafrazując „klasyka”. I to nie dziś, tylko 26 lat temu, kiedy (podobno) odzyskaliśmy wolność. Dlaczego tak się nie stało? To temat na oddzielny tekst.

Przypomniałem, że w 1918 roku, kiedy „urodziła się” II RP, warszawiacy sami, w czynie społecznym, rozebrali wielką cerkiew. Zrobili to dlatego, że owa świątynia była symbolem okupacji rosyjskiej. Dziś od blisko trzech dekad nie potrafimy sobie poradzić z architektonicznymi potworami, które dodatkowo upamiętniają największe skurwysyństwo, jakie dotknęło nasz kraj w jego historii.

Owe zło w PRL-owskiej historiografii cynicznie nazywane jest „wyzwalaniem”. Jak ono wyglądało, najlepiej wiedzą ludzie, którzy go pamiętają. Dużo do powiedzenia mają starsi mieszkańcy okolic Sokołowa Małopolskiego, gdzie tuż po „wyzwoleniu” tego terenu Sowieci i ich polskojęzyczni pomagierzy w bestialski sposób wymordowali setki, a może tysiące żołnierzy Armii Krajowej. Nie strzelali im w potylicę jak w Katyniu, tylko w pijackim amoku zarzynali ich nożami jak zwierzęta. Wcześniej pozbawili ich ubrań i dokumentów, aby nie można było ich zidentyfikować. Tak „wyzwoliciele” „dziękowali” polskim patriotom.

Na pytanie, kiedy z Rzeszowa zniknie – tu cytat – ta szkarada, odpowiedziałem, że nie za szybko, bo chroni go postkomunistyczny prezydent miasta i jego świta. Ale najgorsze jest to, że udało się wmówić konserwatywnemu skądinąd społeczeństwu, że ta betonowa hańba upamiętniająca zbrodniczy system, jest symbolem miasta, jego znakiem rozpoznawczym i tak dalej.

Swoją drogą dziwi mnie postawa ojców bernardynów, którzy (o ile się nie mylę) są właścicielami tego terenu. Dlaczego nie wymuszą na decydentach wyrwania tego obrzydliwego chwastu z centrum stolicy Podkarpacia?

Sytuacja Rzeszowa jest, moim zdaniem, papierem lakmusowym tego co się dzieje w całej postkomunistycznej Polsce. Chodzi o społeczeństwo, w którym silny jest „syndrom sztokholmski” (pojęcie w psychologii), gdzie ofiara przyzwyczaja się do swego oprawcy, relatywizuje jego zbrodnie, a z czasem zaczyna go bronić. Wzmacniają to w nas publikowane od dekad seriale typu „Czterej pancerni i pies” czy „Kapitan Kloss”, które totalnie zakłamują historię. Wielu z nas się na tych filmach wychowało, nieprawdaż?


W tym kontekście znamienna jest histeryczna reakcja polskich mediów na każdy protest strony rosyjskiej w związku z usuwaniem sowieckich pomników. Tak się nie zachowuje w pełni wolne państwo. Tak reaguje terytorium postkolonialne, jakiś pierdolony prywislańskij kraj. A tutaj jest Polska, nasz wspólny dom. Posprzątajmy go w końcu i wyślijmy te szkaradztwa w kosmos.
Najlepiej na Kreml, bo tam jest ich miejsce.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz